poniedziałek, 3 marca 2008

Kraj z koszmarów ojca Rydzyka


(z netu)


Wielka Brytania jest niewątpliwie krajem, który mógbyt przyśnić się ojcu Rydzykowi w ramach horroru. Z tego co widzę na ulicach to większość mlodzieży kwalifikuje się wg stylu ubioru pod satanistów, modych mężczyzn od kobiet często można odróżnić jedynie brakiem piersi (moda w niektórych subkulturach zrobia się niemal unisex, kobiety się noszą bardziej męsko a faceci bardziej kobieco), a w dawnych kościolach „wielkich religii” często są dyskoteki, kluby lub galerie, albo nawet sale wykladowe, jak to ma miejsce na moim uniwersytecie. Widać ogromny rozwój religii wschodnich, np. posążki buddy można spotkać w witrynach wielu sklepów w czasie przechadzki po mieście, dzialają setki malych ni to zborów ni kościolów, grupujących niewielkie wspólnoty religijne o zwykle dość egzotycznych nazwach. Dla tych którzy chcieliby bronić monopolu Kościola Katolickiego na rynku religii (a taki definiują ekonomiści w swych analizach religijności), Wielka Brytania z jej wielokulturowością jest horrorem.

Jedyny sklep z dewocjonaliami jaki mi się udalo wypatrzeć w moim kilkustetysięcznym mieście poza sklepem anglikańskim, to biedny stragan sympatycznego rastamana, który jako jedyny sprzedaje cokolwiek wprost na ulicy (poza nim w calym mieście absoltnie nikt niczego więcej nie sprzedaje na ulicach, więc chyba użyl jakis pozaziemskich argumentów by uzyskać pozwolenie). Te dewocjonalia to wisorki, koraliki w kolorach rasta, egzotyczne etiopskie krzyże i m.in. kuruizalna wersja „Ostatniej wieczerzy”, gdzie wszystkie persony oczywiście mają dredy. Ojciec Rydzyk na ten widok pewno obudzilby się zlany potem. Ale i dla jemu podobnych jest miejsce- już za rogiem zasuszony kaznodzieja o wyglądzie egzorcysty straszy niemilym glosem przez megafon, z rozstawionych tablic z napisami zionie ogniem piekielnym, a przechodnie nerwowo przyspieszają kroku. Oto na jednej ulicy pokojowo sąsiadują ze sobą dwie zupenie przeciwstawne modele postrzegania Boga.

Kościól anglikański, mimo że mający status religii państwowej w Królestwie, wcale dzięki temu statusowi nie obronil swego stanu posiadania. Na terenie mojego miasta straszą gmaszyska pustych kościolów otoczonych wianuszkiem nagrobków, których zbytnio nie wypadalo zagospodarować w innych celach. Niektóre kościoly przerobiono na świątynie „ogólne” majace w zamyśle slużyć wyznawcom wszystkich religii, a ich szyldy zawierają oprócz krzyża calą masę egzotycznych dla Polaka symboli religijnych mniejszości, które osiedlily się w Anglii. Inne kościoly, jak ten zaraz kolo mojego domu, chcąc przyciągnąć wiernych, musiay wywiesić wywieszki w stylu: „ten kościól wita każdego bez względu na jego pochodzenie etniczne czy socjalne, albo orientację seksualną. Odrzucamy absolutnie wszelkie formy dyskryminacji”. Dla kogoś z kraju księży rzucających gromy pod adresem mniejszości etnicznych czy seksualnych jest to pewnym szokiem.

Mieszanka etniczna jest niewiarygodna, są tutaj ludzie absolutnie z calego świata. Bamba, czarny jak smola bębniarz, jest gdzieś z Beninu, Fitsum, jeden z moich wspólpracowników, jest z Etiopii, a Nancy, którą tak przezwano ponieważ jej oryginalne imię bylo nie do powtórzenia, jest gdzieś z glębi chin. Ma to sporo zalet: gry na dżembie może mnie uczyć rodowity Senegalczyk, capoeiry brazylijczyk, a glupawe dowcipy w stylu „może choćmy na tą konferencję, na pewno będzie dużo jedzenia” może rzucać pracujący obok mnie Etiopczyk, notabene lepiej sytuowany niż większość Polaków.

Modzież bije wszelkie rekory lamania zlamanego. Mlodzi mężczyźni noszą nieprzyzwoicie obcisle dżinsy, a fryzury mają niekiedy bardziej wyszukane niż kobiece. Dziś widzialem parkę. Chlopak od dziewczyny róznil się tylko twarzą i brakiem biustu, bo fryzury mieli identycznie wyuzdane, a styl ubioru podobny. Faceci potrafią kupować nawet różowe ciuchy. Niektóre skejtszopy wyglądają jak ekskluzywne butiki, oprócz kosmicznie drogich „ulicznych” ciuchów (wystawionych w niewielkich, iście butikowych ilościach) sprzedaje się sztukę grafitti na plótnach za jedyne kilkaset zlotych. Kultura uliczna stala się częścią mainstreamu.

Imprezy biją rekordy. Dni imprezowe zaczynają się w środę, czwartek i ciągną przez caly weekend, trwają cale noce, muzyka rozbrzmiewa od okolo 10 wieczorem, a kończy się dopiero rankiem. Imprezy to ogromny biznes, istna galąź przemyslu, z której wyrósl caly styl zycia. Być może jako ekonomista potrafię odszyfrować przyczyny tutejszej mody na posiadanie poszarpanych i przetartych spodni (np. z wielką dziurą centralnie na zadku): otóż gdy się cale fundusze wydaje na imprezy, to na ciuchy już niewiele zostaje, i być może stąd, z chęci naśladowania nalogowych imprezowiczów w przetartych spodniach, narodzil się kuriozalny styl mody poszarpanego i wymiętego, tych artystycznie podartych i przetartych dzinsów które można kupić za jedyne tysiąc zlotych, oraz w różne warianty podartych i nadszarpanych koszul po kilkaset zlotych.

A gdzież jest Bóg, by choć w części rozwiązać tytulowy dramat ojca Rydzyka, gloszącego że raj dla Polaków zapanuje wówczas gdy (znów) przepędzi się Żydów z Polski (tym razem już ich absolutne niedobitki)? Wierząc rastamanom z dzielnicy karaibskiej, którzy dają najlepsze imprezy w mieście- Bóg jest w zabawie. Tak przynajmniej bardzo przekonywująco uduchowionym glosem śpiewa jakiś Jamajczyk w absolutnym megahicie który kolysze ekstatycznie roztańczone tlumy na calonocnych megaimprezach przy naglośnieniu o sile tylu tysięcy watów, że czlowiekowi basy wtaczają powietrze spowrotem w usta, gdy usiluje odetchnąć. A w konkurencji zabawy ojciec Rydzyk w konkurencji z nimi nie ma wielkich szans, więc chyba swą ścieżkę do szczęścia nasz najgośniejszy kaznodzieja wybral tak by nikt mu nie zaszkodzil.

Brak komentarzy: